Nigdy nie przypuszczał, że w pełni dojrzałym wieku zostanie trenerem koszykówki. Owszem, w młodości grał w nią w juniorach Resovii, zanim kariery nie przerwała kontuzja, ale w dorosłym życiu miał zupełnie inne plany. Po dwóch latach dziennikarskiej pracy w krakowskim "Tempie", w 1988 roku zdobył ogólnopolską nagrodę dla młodych dziennikarzy sportowych w konkursie "Złote Pióro".
Po likwidacji dziennika, w którym jako ostatni sprzedał swoje udziały, redagował Magazyn Ilustrowany "Żużel", by po latach zająć się przygotowywaniem magazynów kulturystycznych dla Tele 5, bilardowych i rallycrossowych dla TV Puls, historycznych programów radiowych czy realizacją filmu "Złota bramka" o Janie Domarskim dla TVP, zamierzał napisać reporterską biografię bohatera z Wembley i zająć się kolejnymi produkcjami telewizyjnymi.
Jednak pewnego popołudnia przed 12 laty Natalka Gorzelnik i jego najmłodsza córka Ilona, przyjaźniące się od przedszkola uczennice trzeciej klasy szkoły podstawowej w podrzeszowskim Załężu, dziś już dzielnicy stolicy Podkarpacia, poprosiły, żeby im pokazał, jak się gra w koszykówkę...
"Poszliśmy na szkolne podwórko, zademonstrowałem im podstawowe rzeczy. Spodobało się, więc rozpoczęliśmy zabawę od nauki techniki rzutu na brukowanym boisku Korony Rzeszów. Później ich nauczycielka poprosiła mnie, żebym pojechał z dziećmi na świetlicowe zawody. Córka była aktywna ruchowo, sprawna, a w nowej szkole nic się nie działo - po lekcjach, od 14.15, wszystko zamknięte. Zacząłem koło tego trochę chodzić, żeby Ilona po prostu rozwinęła się fizycznie. Nie musiała to być koszykówka. Dyrektor szkoły początkowo nie chciał udostępnić sali gimnastycznej. Załatwiłem wejście, interweniując u prezydenta" - przybliżył początki.
Namówił kolegę, byłego koszykarza Artura Szymańskiego, szefa ratowników WOPR nad Soliną, by poprowadził zajęcia, bo sam nie miał odpowiednich uprawnień. Zaczęli w kwietniu 2014 roku, po pół roku od powstania Stowarzyszenia Przyjaciół Załęża, realizując jego autorski projekt "Wszyscy Jesteśmy Mistrzami". Na pierwszy trening przyszło ośmioro dzieci, wśród nich jego córka Ilona i Aleksandra Wilk, którą przyprowadził tato. Z czasem do prowadzących zajęcia dołączył inny były zawodnik Resovii Mariusz Michalczyk, za którego sprawą trafiła do grupy Aleksandra Noworól z pobliskiej Stobiernej.
"Pamiętam, pierwszy mecz przegraliśmy z Bochnią 1:111. Drużyna była wprawdzie młodsza od rywalek o rok, ale zastanawialiśmy się z Szymańskim: co my tutaj robimy? Później wszystko się wyrównało" - zaznaczył.
Po dwóch latach w jego projekt zaangażowanych było już 200-300 dzieci w trzech gminach. Zaczynało brakować szkoleniowców, więc Syzdek zmuszony był do uzyskania uprawnień trenerskich.
"Miałem wtedy 55 lat i byłem najstarszym uczestnikiem kursu w katowickiej AWF. Zajęcia prowadzili wykładowcy z doktoratami - Adam Kubaszczyk i Ryszard Litkowycz. To był bardzo dobry, merytoryczny kurs" - przyznał.
Po kilku sezonach klub SPZ WJM rywalizował już w rozgrywkach: 2. ligi seniorek, juniorek starszych U-19, juniorek U-17, kadetek U-15, młodziczek U-13, mini-kosza U-12 i okazjonalnie w turniejach U-10. Dwie jego wychowanki - Aleksandra Wilk i Aleksandra Noworól - powołane zostały przez Marka Lebiedzińskiego do kadry Polski juniorek do lat 18, a przez Agnieszkę Szott do kadry juniorek 3x3.
Nieocenioną korzyścią dla młodzieżowego klubu okazała się współpraca z Jerzym Szambelanem, szkoleniowym autorytetem, trenerem reprezentacji wicemistrzów świata do lat 17, w której grali m.in. Mateusz Ponitka, Przemysław Karnowski, Michał Michalak czy Tomasz Gielo.
"Znaliśmy się jeszcze z czasów końcówki mojej kariery w juniorach Resovii, Jurek zaczął właśnie trenować młodszy ode mnie rocznik w Stalowej Woli. Widywaliśmy się przy okazji regionalnych zawodów. Potem spotykaliśmy się, gdy jako dziennikarz obsługiwałem jego ligowe mecze. Gdy zdobył wicemistrzostwo z reprezentacją U-17, jakoś odsunęli go na Podkarpaciu. Pomyślałem: +jak można nie wykorzystać takiego człowieka...+. Zachęciłem go, żeby współpracował ze mną. Nie jest to praca stała, ale jeździ z naszymi dziewczynkami na obozy.
- Otworzył mi oczy na zupełnie inną koszykówkę, która w naszym kraju nie istnieje. Bo my inaczej szkolimy niż Jurek, takie jest moje zdanie. Jego metody są bardzo nowatorskie, wszystko jest przemyślane, a przekazywane przez niego treści zmieniają tych młodych ludzi. Wiem to po mojej córce. Obserwuję go i wiele od niego ściągam, stale pamiętając jego słowa: +W młodzieżowej koszykówce nigdy nie patrz na wynik, nauczaj i patrz na rozwój+" - podkreślił.
Co sezon koszykarki SPZ otrzymują powołania do reprezentacji Podkarpacia na Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży.
"Prowadziliśmy z Szymańskim wojewódzką kadrę na OOM, zbudowaną wokół bardzo dobrego rocznika 2005 - dziewięć zawodniczek ode mnie, dwie z Przemyśla i Michella Nassisi, która w Krośnie zaczynała trenować koszykówkę. Pamiętam, uczyliśmy ją lewego dwutaktu. W Krośnie rozwinęła się u Olgi Baran. Teraz gra w ekstraklasie w zespole z Lublina" - przekazał.
O kadrowiczkach z SPZ dowiedział się agent z Litwy. Trzy lata temu przyjechał na ich mecz w drugiej lidze, gdzie zobaczył też Ilonę Syzdek. Zaproponował wszystkim trzem sportowe stypendia w prywatnych amerykańskich szkołach średnich.
Aleksandrę Wilk (182 cm) zaprosiła szkoła Life Preparation Academy w Wichita, mieście w stanie Kansas, teraz jest w college'u w Saint Louis w stanie Ilinois. Bardzo sprawna i wysoka Aleksandra "Kundzia" Noworól (191 cm) trafiła do Rabun Gap Nacoochee School w Georgii. Od dwóch tygodni jest już pewna, że w nowym sezonie występować będzie w najwyższej lidze NCAA w zespole Uniwersytetu Karoliny Północnej.
Ilona Syzdek (173 cm) spełniała swoje dziecięce marzenia w Saint Margaret's School w Tappahannock, była w najlepszej piątce rozgrywek w stanie Wirginia. Po skończeniu szkoły wróciła do kraju, gra w pierwszoligowym AZS Politechnika Kraków i studiuje na tej uczelni budownictwo, po angielsku.
"Legendarny trener, mistrz Polski z Resovią Mieczysław Raba powtarzał kluczowe zdanie: +Nie ma koszykówki bez treningu indywidualnego+. Z wszystkimi tymi dziewczynkami pracowałem indywidualnie. Do malutkiej salki na osiedlu Załęże przychodziły dwie, trzy, cztery i cały czas indywidualnie poprawialiśmy wszystkie elementy techniczne, zachowania podkoszowe, grę na obwodzie. Okropnie nudne treningi, ale, myślę, one to wszystko wypracowały od podstaw" - ocenił.
W tym sezonie nie ma już drużyny SPZ w drugiej lidze.
"To mankament struktury, że kluby silniejsze finansowo takim małym, kameralnym jak nasz wyciągają te najlepsze. Młodsza z sióstr Wilk, 16-letnia Urszula, która była w szerokiej kadrze juniorek, poszła do rezerw ekstraklasowego Zagłębia Sosnowiec. Po jej odejściu kilka zawodniczek zrezygnowało i drugoligowy zespół się rozsypał. Wróciłem więc do korzeni, zajmuję się dziećmi z klas I-III w szkołach rzeszowskich i w Malawie, w gminie Krasne, oraz drużyną dziewcząt w Błażowej, gdzie są piękne obiekty. Namawiam nasze byłe koszykarki, żeby starały się o uprawnienia. Myślę, że w połowie przyszłego roku będę miał trenerki, wywodzące się z pierwszego pokolenia ćwiczących w moim projekcie" - powiedział.
Mimo różnych przeciwności, założyciel, prezes i trener młodzieżowego klubu z Podkarpacia nie zastanawia się nad odpowiedzią na pytanie: czy warto było?
"Warto. Mam satysfakcję, bo stworzyłem coś z... piany morskiej. To jak mit o Afrodycie. Założyłem klub, bo chciałem pomóc córce. Pomogłem innym dziewczynkom, a koszykówka pomaga im w życiu. Nie dostałyby się do high schools w USA, gdyby nie sport. Nawet gdyby były w polskiej szkole prymuskami, nikt by ich nie zauważył. One musiały być dobre w nauce, w miarę dobrze mówić po angielsku i jeszcze wyróżniać się w koszykówce. I właśnie ta ostatnia była decydująca" - podsumował Wiesław Syzdek.(PAP)
Rozmawiał: Marek Cegliński
cegl/ pp/
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz